Dwukrotny wyciek oleju opałowego do Wisły w okolicach Płocka w grudniu 2007

Wyciek I

Olej dostał się do rzeki z rurociągu, którym przesyłane są z Płocka do Nowej Wsi Wielkiej pod Bydgoszczą substancje ropopochodne. Rozszczelnieniu uległa tzw. nitka rezerwowa o średnicy 320 mm Przedsiębiorstwa Eksploatacji Rurociągów Naftowych (PERN) Przyjaźń.. Rura była akurat zamknięta zasuwami i nie eksploatowana, ale wypełniał ją olej. Do rzeki wyciekło około 40 m sześc. oleju opałowego. Na wodzie utworzyła się pokaźna plama o szerokości co najmniej 300 m i długości 6 kilometrów.

Wisła w tym miejscu ma ok. 1 km szerokości. Awarię rurociągu zauważono około godz. 16. Na miejscu działało kilkanaście jednostek Straży Pożarnej, wyspecjalizowanych w ratownictwie chemicznym, wspieranych przez kilkudziesięciu słuchaczy Podoficerskiej Szkoły Pożarnictwa z Bydgoszczy oraz specjaliści z Przedsiębiorstwa Eksploatacji Rurociągów Naftowych. Około 19 plama dotarła do Torunia. Aby ją zatrzymać strażacy ustawili na wodzie przy moście kolejowym zapory sorbcyjne. By ułatwić działania strażakom zdecydowano o ograniczeniu do minimum zrzutu wody na zaporze we Włocławku. Szczęśliwie skażenie nie zagrazio ujęciom wody pitnej dla dużych miast (Toruń czerpie wodę z Drwęcy, a Bydgoszcz korzysta z ujęć na Brdzie). Z głównego koryta rzeki strażakom udało się zebrać tylko około 15 procent substancji. Wartki nurt i silny wiatr spowodował, że olej osiadł w zakolach rzeki.

Służby PERN usiłują dokładnie zlokalizować miejsce wycieku (brak wyników do kwietnia) i przeprowadzić naprawę. Zarząd spółki powołał specjalną komisję, która wyjaśnia okoliczności zdarzenia. Do awarii doszło w korycie Wisły, w miejscu, gdzie występuje silny nurt. Zarówno działania diagnostyczne jak i naprawcze są utrudnione. Popularna hipoteza głosi, że awaria jest wynikiem niestabilności gruntu pod korytem rzeki. W wyniku rurociąg znacznie się przemieścił, zarówno w płaszczyźnie pionowej, jak i poziomej. Rura jest naprężona w wyniku tych odkształceń oraz nieprawidłowego wyporu, związanego ze zmianą gęstości gruntu. Są opinie, że niestabilność gruntu ma związek z hydrologicznym oddziaływaniem zapory we Włocławku.

 

Wyciek II

Kilka dni później kolejna plama oleju na Wiśle miała już 20 kilometrów: W piątek pracownicy PERN odcięli odcinek rurociągu pod dnem rzeki, z którego olej wyciekł w poniedziałek i wykonali "obejście" tego miejsca, podłączając się do rezerwowej rury tuż obok. Po zakończeniu prac przeprowadzono 12-godzinny test, wtłaczając do instalacji wodę pod ciśnieniem ponad 60 atm. Na podstawie pozytywnego efektu testu zapadła decyzja o wznowieniu eksploatacji rurociągu. Po stwierdzeniu zanieczyszczenia rzeki w niedzielę, radykalnie zmniejszono ciśnienie w instalacji, ale to nie zapobiegło pojawianiu się kolejnych plam oleju, a jedynie zmniejszyło tempo tego procesu. Dopiero wstrzymanie eksploatacji wykonanego w piątek "obejścia" zatrzymało napływ zanieczyszczeń.

Część oleju udało się przechwycić na zaporze sorbcyjnej, ustawionej w pobliżu Nieszawy po wycieku, do którego doszło w poprzednim tygodniu. Do wycieku paliwa doszło nie w nurcie Wisły, lecz w miejscu, gdzie rurociąg biegnie lądem pod ziemią, a dalej paliwo po powierzchni ziemi spływało do Wisły. Na szczęście wyciek nie spowodował strat ekologicznych. Skutki wycieku ograniczyły się praktycznie do powierzchniowego zanieczyszczenia rzeki. W miarę jak plama wędrowała z nurtem rzeki, strażacy ustawiali zapory i zbierali jak najwięcej tłustego płynu z powierzchni wody. Dzięki temu olej nie dotarł nawet do granic województwa pomorskiego. Wstępna hipoteza, że przyczyną był złodziejski odwiert - nie potwierdziła się. Szczegółowe badania ujawniły, ze wyciek pojawił się na obszarze brzegowym, na którym dla ustabilizowania gruntu usunięto iły rzeczne, zastępując je piaskiem. W 1991 roku odkryto, że wkopane pod dnem rzeki dwie rury tłoczące paliwa wiszą w toni, ponieważ wartka w tym miejscu Wisła wymyła spod nich piach. Poddane ciągłemu naciskowi urządzenia słabły z miesiąca na miesiąc. Aby uniknąć katastrofy, dno zasypano w roku 1994, ale po roku problem znów się pojawił. Dopiero po kolejnych pięciu latach sprawę załatwiono ostatecznie. Na lewym brzegu Wisły powstał 2,5-hektarowy obszar sztucznego lądu, otoczony z trzech stron kamiennymi groblami. Do jego wnętrza wsypano ok. 100 tys. ton piasku, który przyciśnięto pasem filcowej geowłókniny, a także ponadpółmetrową warstwą żwiru i kamieni, wzmocnioną metalową siatką. Pod nimi na głębokości sześciu metrów leżą dziś rury. Są bezpieczne, ale bardzo osłabione przez lata mocowania się z milionami litrów napierającej wody. Prawdopodobnie właśnie tu doszło do pęknięcia jednej z rur. Wydostające się pod ciśnieniem paliwo znalazło ścieżkę i wypłynęło na wierzch Wisły. Jego część mogła jednak zostać zablokowana w potężnych złożach piasku (jak w gąbce), przykrytych warstwami geowłókniny, żwiru i kamieni.

Uszkodzony rurociąg jest jedynym w Polsce, który na dalekiej trasie transportuje paliwa, a nie ropę. Rurociąg pozostawał nieczynny przez prawie miesiąc. Dopiero 7 stycznia uruchomiono jego rezerwową nitkę. Kiedy PKN Orlen obliczył straty wynikłe z przestoju i konieczności transportowania paliw cysternami, wyszło 70 mln zł dodatkowych kosztów. Niestety, wiele wskazuje na to, że takich milionowych strat w najbliższej przyszłości może być więcej. Pęknięta pod Włocławkiem odnoga rurociągu miała zaledwie 25 lat, podczas gdy pierwsza nitka głównej magistrali, tłoczącej surową ropę w stronę Niemiec, liczy 45 lat.

Dalszy tok sprawy

Sprawę pod kątem możliwych zaniedbań i błędów decyzyjnych bada Prokuratura Rejonowa we Włocławku. Dla określenia skali wycieków podjęto prace ewidencyjne, które ujawniły zaskakująco dużą skalę braków magazynowych. Nie bilansowały się nie tylko ilości oleju opałowego, ale także benzyny. W końcowym rozliczeniu brakuje aż 292 tys. litrów, które nie dotarły do baz magazynowych. Ustępujący prezes PERN Artur Zawartko ujawnił, że zaskoczyły go wyjaśnienia funkcyjnych pracowników w tej sprawie. Najpierw mówiono, iż benzyna wyparowała; potem - że wsiąkła w naturalny magazyn i nie da się jej wydobyć. Wreszcie tłumaczono, że nie ma się czym przejmować, bo produkt jest ubezpieczony.Osoby nadzorujące usunięcie skutków wycieku uważają wersje pracowników za nieprawdziwe. Do rozwiązania sprawy powołano specjalną komisję wewnątrz spółki. PERN utracił paliwo o wartości miliona złotych. Prowadzący sprawę wycieku do Wisły prokurator Michał Trafny poinformował, że wątek kradzieży paliwa przez pracowników spółki został włączony do śledztwa. Według niego, wyciek oleju opałowego, stanowiący zagrożenie dla ekosystemu rzeki, był skutkiem ubocznym kradzieży.

PERN dwukrotnie wynajmował zespół nurków, by schodzili na dno rzeki, aby ustalić miejsce wycieku, ale działania te nie przyniosły efektu Stwierdzono tylko, że rura jest solidnie wkopana pod dnem i nie została podmyta przez wodę. Profesjonalne badanie powinno jednak wyglądać zupełnie inaczej - przyznaje Grzegorz Bernaciak, jeden z uczestników akcji i prezes Stowarzyszenia Nurków Zawodowych. - Po pierwsze, należało odnaleźć dokładne miejsce wycieku. Ale żeby to zrobić, powinno się wcześniej wprowadzić do opróżnionego rurociągu gaz pod ciśnieniem, który wyszedłby w miejscu pęknięcia. Wtedy dopiero praca nurków miałaby sens. Trudno jednak wymagać, by PERN prowadził sensowne działania. Wystarczy prześledzić kilka ostatnich lat historii spółki, by zrozumieć, jak bardzo firma ta została sparaliżowana.

Przez politykę.

Od czasu powstania PERN w 1959 roku aż do 2000 r. przedsiębiorstwem zarządzało zaledwie dwóch prezesów. Potem rząd AWS postanowił powołać na szefa spółki Krzysztofa Spandowskiego. Kiedy rok później zmieniły się rządy, prezesa wymieniono na polityka SLD Stanisława Jakubowskiego. Ten z kolei został odwołany, gdy powstał rząd Marka Belki. Na czele PERN stanął Wojciech Tabiś. Karuzela kadrowa zamieniła się w prawdziwe szaleństwo, kiedy do władzy doszło PiS, a wiceministrem gospodarki odpowiedzialnym za sektor paliwowy został Piotr Naimski, szef UOP w rządzie Jana Olszewskiego. Do pierwszych zmian doszło w lutym 2006 r. Tabisia zastąpił Lech Gorywoda. Wcześniej nie miał nic wspólnego z przemysłem naftowym, za to był eksprezydentem Gorzowa Wlkp., rodzinnego miasta premiera Kazimierza Marcinkiewicza. Nowy prezes wytrzymał na stanowisku zaledwie pięć miesięcy. Stracił zaufanie PiS natychmiast, gdy premierem został Jarosław Kaczyński. Odwołała go świeżo skompletowana rada nadzorcza, na której czele stanął 28-letni wówczas Przemysław Wipler, z wykształcenia prawnik, były rzecznik UPR i dziennikarz "Najwyższego Czasu" (startujący rok wcześniej bez powodzenia do Sejmu z list PiS). Dzięki nowej radzie i rozpisanemu przez nią konkursowi na stanowisko prezesa powołano Krzysztofa Gana, ówczesnego szefa MPO w Warszawie, bliskiego współpracownika Lecha Kaczyńskiego. Jednak i on długo nie wytrwał na stanowisku. Po ośmiu miesiącach rozpisano kolejny konkurs, który wygrał 41-letni Artur Zawartko. W 1992 r. był członkiem zespołu układającego listę Macierewicza.

Czy taka firma, gdzie prezesi zmieniają się jak w kalejdoskopie, może działać normalnie? - pyta Zenon Kijuć, przez 40 lat pracownik działu inwestycji w PERN, dziś emeryt i jednocześnie szef największego w zakładzie związku zawodowego. Zdaniem Kijucia w PERN w ostatnich latach nie zajmowano się w ogóle rozwojem spółki, ale "rozbijaniem komunistycznego układu". - Rządzący popadli chyba w paranoję, każdy kolejny prezes stawał się podejrzany. Na mnie też patrzyli jak na agenta, choć jako młody chłopak walczyłem w oddziałach leśnych AK na Wileńszczyźnie i nigdy nie byłem w partii - mówi Kijuć. W ramach oczyszczania PERN z agentury minister Naimski postanowił osłabić spółkę. W firmie miały pozostać jedynie rurociągi tłoczące surową ropę w stronę Niemiec i do gdańskiego Naftoportu. Natomiast cztery rurociągi transportujące w głąb kraju oleje napędowe (także ten, który uległ awarii) miały przejść pod zarząd innej firmy, Operatora Logistycznego Paliw Płynnych, zarządzającego magazynami paliwowymi. Spółką tą kierują zaufani ludzie Naimskiego i Macierewicza. Prezesem jest Arkadiusz Siwko, były dyrektor gabinetu Macierewicza w 1992 r., a szefem rady nadzorczej Adam Taracha, ówczesny wiceszef UOP. Plany wydzielenia sieci przesyłowych doprowadziły już do kilku awantur podczas komisji sejmowych oraz do protestów załogi. Do dziś nikt bowiem nie przedstawił żadnego sensownego uzasadnienia ekonomicznego takiej decyzji. I choć proces przekazywania rurociągów do OLPP jeszcze się nie rozpoczął, już są fatalne skutki. W ubiegłym roku PERN miał rozpocząć pierwszy od 2001 roku przegląd rurociągów, także tego odcinka, który pękł w grudniu. Podpisano nawet ramową umowę z wyposażonym w specjalistyczny sprzęt Centrum Diagnostyki Rurociągów i Aparatury. Do podpisania szczegółowych umów jednak do dziś nie doszło. PERN zwlekał, gdyż nie chciał inwestować w coś, co za chwilę będzie musiał oddać OLPP. Skończyło się pęknięciem rury pod Włocławkiem.

Kiedy w latach 60. i na początku lat 70. budowano rurociąg, przewidziano trwałość instalacji na 30-35 lat - mówi Witold Michałowski, niegdyś budowniczy Przyjaźni, a obecnie redaktor naczelny kwartalnika "Rurociągi". - Dziś jest to jedna wielka tykająca bomba. Jeśli nikt tam u góry się nie opamięta, grozi nam katastrofa: zatrucie Wisły, a potem Bałtyku. Tego Europa nam nie wybaczy, Rosja natomiast na pewno wykorzysta.

Bógpomóż - to nazwa miejscowości, niedaleko której nastąpiła wyżej opisana awaria.


Autor: Leszek Dąbrowski - Wydział Mechaniczny Politechniki Gdańskiej 2008